Translate

piątek, 17 maja 2013

Narodziny i Rêve.


Przedzierała się przez piekło. Czuła się tak jakby ogień płonął w niej i przy każdym dotknięciu spalał cząstkę jej marnej duszy.  Prawdę mówiąc. To nie był okropny ból. Był raczej strasznie mozolny, czuła się jakby ktoś wyrywał jej zęba. Chciała żeby po prostu ból ustał. Tak jakby miała przed sobą grubą, przyciemnianą, zaparowaną szybkę o grubości przedramienia, chociaż może właściwszym byłoby powiedzenie, że nie była w pełni świadoma tego co robi, gdzie się znajduje.  Nie zastanawiała się nawet nad tym kim jest. Zdawało się być to dla niej oczywiste, lecz kiedy wyprostowała się zdała sobie sprawę, iż niewiele pamięta z…. czego? Nawet nie była pewna czy jest coś pamiętać. Miała świadomość, że miała już życie. I  już dwa… tak, dwa razy przechodziła coś podobnego. Faktycznie powoli „zdawała sobie sprawę że nie zdaje sobie sprawy z tego czy zdaje sobie sprawę” – jak to ujęła –lecz  wcale nie oznaczał to, że nie czuła jakby potężna kobyła usiadła jej na głowie.  Znowu znalazła się gdzieś. Chyba znowu.  Tym razem nie musiała szukać sobie siedzenia, bo one były wszędzie.  Głębokie siedzenia, kształtem przypominające filiżankę z straganu „Maklens&Chaplins” nie były tylko pokryte całkowicie mchem, skrzypami, paprociami. Więcej. One były mchem, skrzypami i paprociami. Miękkie siedziska wypełniały cały las, jakby chciały powiedzieć  „I tak w końcu na nas usiądziesz, czy tego chcesz,  czy nie”.  Właśnie ten ewenement sprawiał, iż była pewna, że choćby miała włóczyć się po tym buszu godzinami nie usiądzie na jednym z tych krzeseł. Długie serpentyny liści spadały kaskadami z drzew. Czarna jak smoła kora odchodziła od pnia.   Chyba kompletnie jej odjęło rozum , bo miała wielką ochotę oderwać kawalątek atramentowej powłoki i wpakować ją sobie do ust. Najlepiej z podszyciem lasu. De facto miała chęć zjeść cały ten las. W jej wyobraźni wyglądał jak jedna cudowna wisienka na śmietankowym torcie. Zamiast tego jej nogi powędrowały po miękkim torfowisku gdzieś  w głąb tego dusznego i mokrego miejsca. Czuła się przygnieciona ciężarem mgły który na nią opadał. Gdyby potrafiła wykrzesać z siebie chociaż odrobinę energii może i nawet by się cieszyła tej pogody, jednak powieki opadały jej za każdym razem kiedy zatrzymywała się żeby odsapnąć.  Nie wiedziała czemu, ale strasznie się męczyła. Odsunęła kosmyk swoich rudych włosów z twarzy, i zwilżyła usta suche jak papier językiem. Chropowate i twarde zdawały się skrzypieć pod dotykiem mokrego i giętkiego języka niczym Equisetum sylvaticum pod jej nogami. Zakończenie nie było fascynujące, odkąd o mało nie przewróciła się o korzeń wystający spod ziemi, wiedziała że tak to się skończy. Poddała się i usiadła na pierwszym lepszym foteliku. I zasnęła. Czuła że pnącza oplątują się wokół niej jak diabelskie sidła, jak pętla na szyi wisielca. Ale była w tak głębokim transie, iż nic nie czuła.
                                                                                                                                  Avecra Vasseris

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz