Translate

piątek, 17 maja 2013

Kontynuacja Maskarady


Uderzenie powaliło ją z nóg. To tylko sen. Nie czuje bólu. Nie mogę czuć snu.  Nie mogę. Ciemny korytarz otworzył się przed nią jak wieko trumny otwiera się zmarłemu. Długie pomieszczenie nie było tylko ciemne, w normalnym tego słowa znaczeniu. Ono było czarne jak niedopalone drewno w palenisku z zeszłorocznego palenia. Cegły – które w jej wyobraźni powinny być  purpurowe jak krew młodych jagniątek, była  najciemniejszej barwy. Moja wyobraźnia przerasta nawet tą którą szczycą się światowej sławy malarze. Mogę być z siebie dumna. Berenika wiedziała że w brutalnej rzeczywistości niesamowite wizje wielkich artystów były wywołane w większości „wspomagaczami”. A ich ogromna moc „umysłu”, bierze się właśnie tych używek. Ale po co informować o tym resztę świata?  Lepiej żeby mieli swego bożyszcza, i cieszyli się że Bóg podarował Ziemi kogoś tak utalentowanego.  Z nudów zaczęła liczyć listwy między cegłami. Idąc tym czarnym szlakiem wiedziała że sama kreuje drogę i znając siebie… najprawdopodobniej zatacza teraz kółko. Ale wcale ją to nie obchodziło. W końcu dokładnie to samo robi w życiu. „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. Co za ironia, że zarówno ludzie którzy robią wszystko żeby udowodnić swoją wartość, i ci którzy są przykładem wiarołomnej niemoralności  po śmierci jak na złamanie karu spieszą się żeby zamienić się w kupę wiórów. Czy to nie jest sens życia? Zdać sobie sprawę że nasze życie nas nie wyróżnia, że liczy się to co jest pomiędzy – a nie na końcu – bo on zawsze jest taki sam? Jeśli tak, ten korytarz powinien być kolorowy jak ogrody młodej pary w Maju. Piękny zwyczaj – im piękniejszy ogród, tym bujniejsze życie po ślubie. Zawsze można w ten sposób zorientować się w sytuacji materialnej, duchowej innych rodów z sąsiedztwa. Więc czemu nie jest? Metafora mojego życia. Co za pesymistyczne obłąkanie. Jeżeli to ma być projekcją  i symbolem mojej koszmarnej egzystencji, to jest co najmniej marną imitacją. Po tej podłodze powinna spływać krew niewinnych dziewic, a żyrandole musiałyby spadać zaraz potem jak pod nimi przeszłam. Żałosny trans.  Zaczyna to być denerwujące.  Chociaż ta samotność leczy moje rany. Jakie rany? Masz namyśli te zadrapania? Śmieszna jesteś. Doprawdy, użalasz się nad sobą jak stara matrona po utracie swego jedynego synalka. A jesteś jedynie dzieckiem.  O! Cudownie… czajniczek?! Czyżby zachciało mi się herbaty..?  Po środku tego dziwnego wnętrza stał mały imbryk, nie byłoby nic w tym dziwnego gdyby nie jego różowawe ubarwienie i nie fotel barwy zgniłych moreli stojący obok. Były nawet dwie kromki chleba na tycim, porcelanowym talerzyku. Co prawda porastała je gruba warstwa pleśni, ale przecież nie miała zamiaru jeść wyimaginowanego jedzenia.  Miała zamiar usiąść na niskim fotelu, jedna wcześniej wolała sprawdzić czy jej nie zje. Nie wiadomo co ją czeka w wnętrzu jej głowy, prawda? Srebrnym nożykiem odcięła warstwę grzyba porastającą żytni chleb i położyła kromkę na oparciu. Kiedy kawałek pieczywa nie zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, stwierdziła że najwyraźniej można usiąść. Trzeba mieć nadzieje że fotel nie je tylko mięsa. Usadowiła się wygodnie, a imbryk z świeżą herbatą podleciał do niej jak na zawołanie i nalała płynu do kirowej filiżanki.  Smolista herbata parzyła ją w usta i pachniała przyprawami korzennymi i ziemią. Szybko w powietrzu uniósł się ten aromat. Trzeba przeanalizować swoje wspomnienia z dnia wczorajszego.  Nie była zdziwiona że pamięta wszystko jak prze mgłę, jednak spodziewała się że chęć odgadnięcia części swojego życiorysu będzie odrobinę łatwiejsza, jak zapalenie świeczki w ciemnym pomieszczeniu. Jednakże przypominało to bardziej wbijanie tępego ostrza w własne udo. Bolesne i mozolne. Po długich jałowych próbach odgadnięcia co właściwie robi w własnej podświadomości dała za wygraną i usadowiła się wygodnie w fotelu rozglądając się dokładniej po wnętrzu. Prawdę mówiąc, nie było tak obskurnie jak wydawało się jej za pierwszym razem, teraz wydawało się że jest nawet przytulnie. Ciekawe jak jeszcze siebie zaskoczę. .. I wtedy poczuła to samo co w poprzednim razem. Przypomniała sobie.  Smołę i  ciężar. Ale nie bez powodu. Krew zaczęła wrzeć w jej żyłach.  Serce uderzało jak kołatka u mosiężnych dębowych drzwi. Ciało paliło. Czuła jak z imbryka wylewa się atramentowa substancja na jej gołe nogi. Trucizna. Wodospad. Sen. Sens.  Płomienie zdawały się wciągać ją pod ziemie. Ale tym razem, było to szybsze.  Prędzej nadeszła śmierć.
                                                                            Avecra Vasseris 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz